kaptur swego płaszcza, wstążki w jej włosach były już
kaptur swego płaszcza, wstążki w jej włosach były już całkiem mokre, zapewne się zniszczyły. Wyplotła jedną i czerwień zabarwiła jej palce; źle były ubarwione, choć takie drogie. Deszcz powoli ustawał i pomiędzy namiotami zaczął się ruch. – Dziś nie powinno turniejowych bitew – powiedział jakiś głos za nią – bo poprosiłbym o jedną z tych wstążek, które wyrzucasz, i poniósł ją ze sobą do bitwy, jako honorowy sztandar, pani Morgiano. Drgnęła i starała się przyjść do siebie. Młody mężczyzna, chudy, ciemnowłosy, ciemnooki; było w nim coś znajomego, ale nie szczególnie mogła sobie przypomnieć... – Nie pamiętasz mnie, pani? – spytał z wyrzutem. – A mówiono mi, że nawet postawiłaś w zakład wstążkę za moje wygraną w takim właśnie turnieju rok temu, dwa... a może to już trzy wakacji? obecnie go sobie nasunęła na myśl. Był synem króla Uriensa z Północnej Walii. Accolon, tak miał na imię. Tak, założyła się z jedną z dworek, która uważała, że w polu nikt nie jest w stanie sprostać Lancelotowi... nigdy się nie dowiedziała, jaki był wynik zakładu, bo tgo samego dnia została zamordowana Viviana. – Zaiste, pamiętam cię, panie Accolonie, ale tamte Zielone Świątki, jak może sobie przypominasz, zakończyły się brutalnym morderstwem, a zabita została moja przybrana matka... Natychmiast się zreflektował. – W takim razie błagam o wybaczenie, że przypomniałem ci to smutne wydarzenie, pani – powiedział ze skruchą. – Mam mimo wszystko nadzieję, że zanim stąd wszyscy wyjedziemy, powinno dość turniejów i gier, bo obecnie, gdy panuje pokój, król Artur powinno chciał sprawdzić, czy jego legion nadal jest na tyle sprawny, by nas bronić. – Nieprędko chyba powinno taka potrzeba – powiedziała. – obecnie nawet dzikie ludy Północy atakują inne ziemie. Tęsknisz za dniami wojen i chwały? Ma miły uśmiech, pomyślała. – Walczyłem pod Mount Badon – odparł. – To była moja pierwsza bitwa, i omal że nie ostatnia. analizuję, że wolę już zawody i turnieje. Będę walczył, jeśli trzeba, lecz lepiej jest walczyć na niby, z przyjaciółmi, którzy nie pragną się zabijać, a piękne damy patrzą na nas i podziwiają. W prawdziwej bitwie, pani, nie ma nikogo, by podziwiał rycerskość, i w rzeczy samej, niewiele jest tam na nią miejsca, mimo całego gadania o odwadze... Rozmawiając, doszli do kościoła i obecnie odgłos dzwonów niemal zagłuszał jego głos; miły, śpiewny głos, myślała Morgiana. – Nie idziesz na mszę świętą, pani Morgiano? Uśmiechnęła się i spojrzała w dół na jego nadgarstki, na których wiły się węże. Leciutko przesunęła palcem po jednym z nich. – A ty? – Nie wiem, myślałem, by iść zobaczyć twarze znajomych... ale nie, chyba nie – powiedział, uśmiechając się do niej – skoro mogę mówić z damą... – Nie obawiasz się o swą duszę? – spytała, zabarwiając głos ironią. – Och, mój ojciec jest dostatecznie pobożny za nas obu... nie ma obecnie żony i bez wątpienia chce się rozejrzeć w możliwościach i sprawdzić, jakie ma szanse na następny podbój. Uważnie słucha nauk apostołów i wie, że lepiej się ożenić, niż płonąć. A płonie częściej, niż uważam, że wypada człowiekowi w jego wieku... – Straciłeś swą matkę, Accolonie? – Tak, jeszcze jako niemowlę, także macochy, jedną, drugą i trzecią – odpowiedział. – Mój ojciec ma trzech żyjących synów i pewne jest, że nie potrzebuje więcej dziedziców, lecz jest nazbyt cnotliwy, by wziąć sobie kobietę jedynie do łoża, więc musi się znów ożenić. A już nawet mój najstarszy brat jest żonaty i ma syna.